W
pierwszej połowie lipca pochłonęła mnie praca nad ukończeniem
debiutanckiej książki. Entuzjastyczna, choć mało efektywna pomoc
Misia postawiła pod znakiem zapytania dotarcie do ostatniej kropki w dającej
się przewidzieć przyszłości. A już na pewno nie przed wyjazdem
na wakacje.
Zdesperowana
presją terminu, zdecydowałam się na rozwiązanie podsunięte przez koleżankę - mamę dwójki maluchów pracującą w
domu. Przez dwa tygodnie Misio spędzał osiem godzin dziennie w..
przedszkolu! Uzgodniłam taki tryb pozostawiania pieska w zaprzyjaźnionym hoteliku, ignorując emocjonalny dyskomfort, że
zyskuję czas na pracę kosztem godzin spędzanych ze swoim
„maluchem”.
Wyrzuty
sumienia rozwiały się już pierwszego dnia podczas odbierania Miśka
z przedszkola. Owszem, powitał mnie radośnie, ale nie omieszkał
kilka razy obejrzeć się tęsknie za dokazującymi w ogrodzie
koleżkami i z dużą atencją pożegnał się z lubianą opiekunką.
Przez
kolejne dni, w drodze do furtki wejściowej, z rozbawieniem
obserwowałam zapał mojego „duszka towarzystwa”
lustrującego wybieg przez ażurowe fragmenty ogrodzenia.
Prawie widziałam myśli kłębiące się w podekscytowanym łebku.
Kto z kolegów jest w środku? Czy pojawił się ktoś nowy?
Ale fajna bokserka! Kiedy wreszcie będę mógł do nich
pobiec??
Za
to po powrocie do domu, po godzinie wiernego towarzyszenia swojej
pani, zmęczony wrażeniami zasypiał słodko w najchłodniejszych
miejscach mieszkania. Czyli na terakocie w łazience lub – po
zachodzie słońca – na balkonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli chcesz się podpisać tylko imieniem lub nickiem - wybierz
Komentarz jako: Nazwa/adres URL
Możesz wpisać tylko nazwę (np. imię)